Ostatnie pożegnanie moich ryb....
: 2009-04-01, 22:17
z ogromnym smutkiem piszę tego posta, jednakże nie jestem w stanie dusić tego w sobie, nie jest mi tez łatwo teraz czytać cokolwiek na tym forum, zwłaszcza przeglądać waszych galerii, akwarystyka powoli przestaje sprawiać mi radość
Parę dni temu pojechałam do Warszawy na wycieczkę z uczelni. Akwarium zostało pod opieką moich rodziców. Ich opieka polegać miała na nakarmieniu ryb. Czwartek wieczór - wszystko ładnie pięknie, piątek rano - SZOK! Telefon od mamy. Moje ryby nie żyją.
Informacja ta była dla mnie ogromnym szokiem, zaczął się płacz, złość, smutek, wszystkie uczucia na raz. Dlaczego??? Wystarczyło, że pojechałam na jeden dzień poza dom a życie z mojego akwarium wymarło? Jak to się stało?
Będąc 180km dalej nie byłam w stanie dowiedzieć się co było tego przyczyną. Moja mama natychmiast zadzwoniła do mojego chłopaka, który je założył i który wciągnął mnie w to piękne hobby. Telefon od niego: wszystkie ryby nie żyją, PH = 4!, butla CO2 pusta...
Od świąt Bożego Narodzenia butla CO2 "chodziła" w porządku, nawet kupiliśmy nową bo poprzednia miała zawór jak od gaśnicy a teraz wreszcie był odpowiedni. Dwutlenek był podawany non stop, jakieś 3 bąble na sek, stężenie utrzymywało się w granicach 30-35, i tak już od grudnia...wszystko było dobrze, od załączenia nowej butli przez te parę miesięcy nic już przy niej nie regulowaliśmy
Podejrzenie: w butli kończył się gaz i wydała z siebie wzmocnione ostatnie tchnienie?
Najprawdopodobniej tak było, nic innego nie mogło doprowadzić do tego, że w ciągu paru godzin w nocy PH z 6,8 spadło do 4.
Nikt nie majstrował przy butli, nie ma u mnie małych dzieci ani innych osób, które mogłyby coś uszkodzić.
I w ten oto sposób całą moja obsada przeszłą na drugą stronę...
4 skalary, ostatni nabytek
39 neonów czerwonych, niektóre wielkości 5cm, wzięte od znajomego u którego podrosły
3 bocje wspaniałe, jedna od początku, dwie niedawno kupiliśmy, były piękne, duze ok 8-9cm
moja najukochańsza para pielęgniczek viejt, które przeżyły już dwa podobne lżejsze "zagazowania", gdy butla "sama się rozkręcała"
4 kosiarki, najwrażliwsze z całej obsady
5 otosów, których ciężka praca widoczna była po ich ogromnych brzuszkach
2 glonki (zbrojniki), moje oczka w głowie
10 krewetek amano
nawet świderki tego nie przeżyły
Nie wiem jak wiele z Was podchodzi do swoich ryb, jednak ja traktowałam je jak część mojej rodziny, zresztą moje koty tak samo traktuje, co niektórzy uważają za chore
Ich śmierć sprawiła mi ogromny ból, poczułam się jakby umarł ktoś bliski, gdy przypominam sobie zachowanie viejt, które gdy mnie widziały podpływały do szyby, jakby chciały się przywitać, czy bocje, które były pierwszymi mieszkańcami tego akwarium (jedna z nich była od maja, od początku)
Moje ukochane vieijty...Nigdy w życiu żadna rybka mi ich nie zastąpi...Nawet teraz gdy pisze ten post nie mogę opanować łez i smutku który mnie przepełnia. Za każdym razem teraz kiedy patrzę w to puste akwarium stojące koło mojego łóżka to chce mi się wyć. I słyszę opinie moich znajomych: nie martw się Elwira, kupimy ci nowe rybki, albo nawet takie same jak będziesz chciała.NIE! Żadna już nie będzie taka sama, nie byłabym w stanie trzymać w akwarium żadnej innej viejity. To już nie będzie Szogun, tak mówiliśmy na samca.
Osoby z mojego otoczenia nie potrafią zrozumieć czemu ja płacze, czemu opowiadam o tych rybach jak o ludziach, że tak nie można, bo to nie są ludzie, to są ryby, które można zastąpić innymi. Nie dla mnie. Podchodze do tego bardzo emocjonalnie, pewnie wielu z Was też. Dlatego mówienie że będę mieć nowe ryby mnie nie pociesza a wręcz mnie dobija, bo to już nigdy nie będą TE ryby. I ta świadomość: gdybym była w domu tej nocy to żyłyby teraz. Wiem to, mam głowę przy samej szybie bocznej jak śpię i usłyszałabym że butla sie rozgazowuje. Zakręciłabym ją, zdjęła pokrywę, zaczęła dodatkowe napowietrzanie. A tak, męczę się myślą, ze to ja je zabiłam. I jeszcze jedna myśl...co one czuły gdy umierały? Elwira, co my ci zrobiłyśmy? Dlaczego nas uśmiercasz? Czy byłyśmy dla ciebie złe?
Nie mogę patrzeć w akwarium, nie mogę patrzeć na zdjęcia, bez przerwy o nich myślę, akwarystyka przestaje mnie cieszyć...
To było ostanie pożegnanie moich ryb. Byłam im to winna.
Parę dni temu pojechałam do Warszawy na wycieczkę z uczelni. Akwarium zostało pod opieką moich rodziców. Ich opieka polegać miała na nakarmieniu ryb. Czwartek wieczór - wszystko ładnie pięknie, piątek rano - SZOK! Telefon od mamy. Moje ryby nie żyją.
Informacja ta była dla mnie ogromnym szokiem, zaczął się płacz, złość, smutek, wszystkie uczucia na raz. Dlaczego??? Wystarczyło, że pojechałam na jeden dzień poza dom a życie z mojego akwarium wymarło? Jak to się stało?
Będąc 180km dalej nie byłam w stanie dowiedzieć się co było tego przyczyną. Moja mama natychmiast zadzwoniła do mojego chłopaka, który je założył i który wciągnął mnie w to piękne hobby. Telefon od niego: wszystkie ryby nie żyją, PH = 4!, butla CO2 pusta...
Od świąt Bożego Narodzenia butla CO2 "chodziła" w porządku, nawet kupiliśmy nową bo poprzednia miała zawór jak od gaśnicy a teraz wreszcie był odpowiedni. Dwutlenek był podawany non stop, jakieś 3 bąble na sek, stężenie utrzymywało się w granicach 30-35, i tak już od grudnia...wszystko było dobrze, od załączenia nowej butli przez te parę miesięcy nic już przy niej nie regulowaliśmy
Podejrzenie: w butli kończył się gaz i wydała z siebie wzmocnione ostatnie tchnienie?
Najprawdopodobniej tak było, nic innego nie mogło doprowadzić do tego, że w ciągu paru godzin w nocy PH z 6,8 spadło do 4.
Nikt nie majstrował przy butli, nie ma u mnie małych dzieci ani innych osób, które mogłyby coś uszkodzić.
I w ten oto sposób całą moja obsada przeszłą na drugą stronę...
4 skalary, ostatni nabytek
39 neonów czerwonych, niektóre wielkości 5cm, wzięte od znajomego u którego podrosły
3 bocje wspaniałe, jedna od początku, dwie niedawno kupiliśmy, były piękne, duze ok 8-9cm
moja najukochańsza para pielęgniczek viejt, które przeżyły już dwa podobne lżejsze "zagazowania", gdy butla "sama się rozkręcała"
4 kosiarki, najwrażliwsze z całej obsady
5 otosów, których ciężka praca widoczna była po ich ogromnych brzuszkach
2 glonki (zbrojniki), moje oczka w głowie
10 krewetek amano
nawet świderki tego nie przeżyły
Nie wiem jak wiele z Was podchodzi do swoich ryb, jednak ja traktowałam je jak część mojej rodziny, zresztą moje koty tak samo traktuje, co niektórzy uważają za chore
Ich śmierć sprawiła mi ogromny ból, poczułam się jakby umarł ktoś bliski, gdy przypominam sobie zachowanie viejt, które gdy mnie widziały podpływały do szyby, jakby chciały się przywitać, czy bocje, które były pierwszymi mieszkańcami tego akwarium (jedna z nich była od maja, od początku)
Moje ukochane vieijty...Nigdy w życiu żadna rybka mi ich nie zastąpi...Nawet teraz gdy pisze ten post nie mogę opanować łez i smutku który mnie przepełnia. Za każdym razem teraz kiedy patrzę w to puste akwarium stojące koło mojego łóżka to chce mi się wyć. I słyszę opinie moich znajomych: nie martw się Elwira, kupimy ci nowe rybki, albo nawet takie same jak będziesz chciała.NIE! Żadna już nie będzie taka sama, nie byłabym w stanie trzymać w akwarium żadnej innej viejity. To już nie będzie Szogun, tak mówiliśmy na samca.
Osoby z mojego otoczenia nie potrafią zrozumieć czemu ja płacze, czemu opowiadam o tych rybach jak o ludziach, że tak nie można, bo to nie są ludzie, to są ryby, które można zastąpić innymi. Nie dla mnie. Podchodze do tego bardzo emocjonalnie, pewnie wielu z Was też. Dlatego mówienie że będę mieć nowe ryby mnie nie pociesza a wręcz mnie dobija, bo to już nigdy nie będą TE ryby. I ta świadomość: gdybym była w domu tej nocy to żyłyby teraz. Wiem to, mam głowę przy samej szybie bocznej jak śpię i usłyszałabym że butla sie rozgazowuje. Zakręciłabym ją, zdjęła pokrywę, zaczęła dodatkowe napowietrzanie. A tak, męczę się myślą, ze to ja je zabiłam. I jeszcze jedna myśl...co one czuły gdy umierały? Elwira, co my ci zrobiłyśmy? Dlaczego nas uśmiercasz? Czy byłyśmy dla ciebie złe?
Nie mogę patrzeć w akwarium, nie mogę patrzeć na zdjęcia, bez przerwy o nich myślę, akwarystyka przestaje mnie cieszyć...
To było ostanie pożegnanie moich ryb. Byłam im to winna.