Przechodząc od razu do dręczącego mnie problemu:
Mam akwarium 464 l. Posiadam w nim ok. 30 razbor i ok. 10 zwinników czerwonoustych (piszę około, bo nie sposób ich policzyć), 7 sumików szklistych, 5 bojowników (haremik, oczywiście, plus jeden w podwieszanym kojcu), resztki gupiczej dynastii w liczbie dwóch a także trzy bocje lohachaty.
Akwarium zadbane i czyste, azotanów i fosforanów minimalne ilości (dążące do zera), filtry działają super, rośliny i protista rosną a krewetki się mnożą i służą także jako pokarm.
Problem jest taki, że akwarium jest odkryte i nie mam jak zainstalować do niego pokrywy. Problem jest duży, bowiem to przez to straciłam 4 bocje i kilkanaście razbor i zwinników w ciągu 3 lat egzystencji akwarium, a także ostatnio mojego pięknego dużego gibbicepsa. Nie wiem jakim cudem wyskoczył, nie było mnie w domu.
To jest drugi problem - w domu jestem tylko w weekendy. Mama ryby karmi ładnie, zajrzy od czasu do czasu czy wszystkie żyją i czy skimmer się nie utopił, ale zawsze lepiej samemu, nieprawdaż?
Odkąd brak gibbicepsa zaczęły rosnąć zielenice i okrzemki w różnych, trudno dostępnych miejscach. W dodatku akwarium wypełnione "drobnicą" nie ma tego "czegoś". Poszukuję spokojnej ryby dennej. Nie musi jeść glonów, jakoś przeżyję, byleby tylko nie była skoczna. Kolejna utrata "faworyta" może mnie już przerosnąć. Ponadto szukam też jakichś większych ryb "na środek". Od biedy mogą być skalary.
Co wy na to?
A, jeszcze jedno. Nie chcę ryby która odkrywa w sobie zdolności architektoniczne i robi przemeblowania. Wystarczą mi bocje, piaskownica bez piachu i wypływane ścieżki
