
Ostatnio miałam nieprzyjemność spać w pokoju razem z akwarium 60 litrów. Bardzo, ale to bardzo denerwowała mnie bimbrownia, postanowiłam więc wynieść ją do łazienki na noc.
Trochę techniki.
Bezpośrednio na ściankach akwarium stoi świetlówka, z boku, z lewej strony, zawieszona jest kaskada, a sama pokrywa, która nie mogła tego wszystkiego pomieścić, stoi na... na czterech spinaczach do prania :hyhy:. Z tyłu styka się ze świetlówką, z boku z kaskadą. Z prawej strony jest wetknięta końcówka od bimbrowni. Zwykły wężyk akwarystyczny plus jeszcze zwyklejsza kostka do "rozcieńczania" CO2. Wszystko leży na dnie, nie jest wkopane.
Moje lenistwo nie pozwoliło mi na zapalenie światła ;).
Podczas wyciągania wężyka zauważyłam, że w układzie: kostka dotyka spinacza, bocznej ścianki akwarium i pokrywy, a ja dotykam kostki; końce świetlówki świecą na zielonkawo.
Dlaczego?
Nic, prócz filtra, który jest z drugiej strony, nie było włączone.
Jedyne światło, to z okna sąsiada, padało na drugi koniec pokoju.
Przy braku któregoś z elementów (kostka nie dotykała ścianki, ja łapałam za wężyk itp.) świetlówka gasła.
Ma ktoś może pomysł, jak to działa?
Strasznie mnie to zafascynowało :hyhy: